W jednej ze scen przebywający w szpitalu pacjent, cierpiący na mięsaki Kaposiego, układając kostkę Rubika, zastanawia się, po co ktoś wymyśla rzeczy, których nie da się później rozwiązać. W
"A orkiestra grała dalej" to film telewizyjny z 1993 roku w reżyserii Rogera Spottiswoode'a, kanadyjskiego twórcy takich dzieł jak "Turner i Hooch", "Air America", czy "Jutro nie umiera nigdy" Scenariusz napisał, dwukrotnie nominowany do Oscara, Arnold Schulman, na podstawie powieści "And the Band Played On: Politics, People, and the AIDS Epidemic" autorstwa dziennikarza San Francisco Chronicle, Randy'ego Shiltsa (1951-1994), homoseksualisty, który sam padł ofiarą tej strasznej choroby (zmarł niedługo po premierze filmu).
Film rozpoczyna wybuch epidemii gorączki krwotocznej nad rzeką Ebola w Zairze (rok 1976), po czym wbudowane napisy informują nas, że zaraza została opanowana, jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Rok później w szpitalu Rigshospitalet w Kopenhadze jedna z pacjentek umiera na pneumocystozę (w filmie nie pada jej nazwisko, a jedynie określenie "FIRST CASE", jednak możemy zakładać, że chodzi o Grethe Rask). Kobieta nie chorowała na żadną ze znanych ówcześnie chorób, a mimo to nastąpił gwałtowny spadek odporności. Mijają kolejne miesiące i pojawia się podobny przypadek – tym razem w Paryżu. Przenosimy się do USA, do roku 1980. Bill Kraus (Ian McKellen), rzecznik społeczności gejowskiej San Francisco, walczy o równouprawnienie osób homoseksualnych. Tymczasem, gdy zwolennicy Ronalda Reagana świętują jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich, lekarze w Los Angeles i San Francisco odnotowują coraz więcej przypadków tajemniczej choroby. Do Centrum Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) w Atlancie zostaje zaproszony dr Don Francis (Matthew Modine), epidemiolog, który wcześniej walczył z wirusem Ebola. Dołącza do zespołu lekarzy dra Jima Currana (Saul Rubinek). Wspólnie rozpoczynają śledztwo i walkę z nieznanym wrogiem.
Akcja "(...) orkiestry (...)" toczy się w jednostajnym tempie, nie ma tu spektakularnych zwrotów, co nie znaczy, że film nie wciąga. Wręcz przeciwnie, przez cały czas wyczuwa się zagrożenie, którego w zasadzie nie widać – podobna sztuka udała się wcześniej m. in. twórcom "Egzorcysty". Zwarty scenariusz i sprawny montaż sprawiają, że poprowadzenie walki z niewidzialnym wrogiem fascynuje widza i jest wiarygodne. Warto dodać, że wydarzenia ukazane w filmie oparto na faktach, a tych autorzy scenariusza trzymają się bardzo wiernie. Wbudowane napisy informują nas m. in. o tym, że od marca do września 1981 r. liczba zachorowań na nieznaną chorobę wzrosła z 5 do 152, w 15 stanach USA, z czego 40% pacjentów zmarło. Widzimy braki w sprzęcie laboratoryjnym i skazaną na niepowodzenie walkę lekarzy z bezdusznymi urzędnikami, przez których w placówkach medycznych brakuje podstawowych narzędzi. Dowiadujemy się, że administracja Ronalda Reagana nie zwiększa funduszy na służbę zdrowia. Podczas gdy w Stanach trwa nagonka na homoseksualistów, a nową chorobę nazywa się "gejowską dżumą", naukowcy we Francji przytaczają nowe fakty: nowy wirus atakuje wszystkich – kobiety, mężczyzn, biednych i bogatych. Są to jednak ustalenia zbyt niewygodne dla przeciętnego Amerykanina, tym bardziej że Reagan szczyci się szczególnym naciskiem na politykę prorodzinną.
W jednej ze scen przebywający w szpitalu pacjent, cierpiący na mięsaki Kaposiego, układając kostkę Rubika, zastanawia się, po co ktoś wymyśla rzeczy, których nie da się później rozwiązać. W czasie parady z okazji Halloween kostucha spogląda na bohatera granego przez Richarda Gere'a. Spottiswoode do spółki z Schulmanem nie szastają symboliką, ale nie odczułem z tego powodu niedosytu. Podobnie jak w oscarowym "Spotlight", wydarzenia mówią same za siebie, a dialogi stanowią uzupełnienie historii.